Oranżada w proszku pomarańcza fruubi 23g do picia lub na sucho. Sposób przygotowania: Przygotuj: 200 ml zimnej wody 1. Zawartość torebki wsyp do szklanki. 2. Zalej zimną wodą i dokładnie wymieszaj. Podczas mieszania wytwarza się piana, która po czasie znika. Jest to naturalne zjawisko.

PRL – jak na ludową demokrację przystało – był krajem niedoboru. W sklepach brakowało niemal wszystkiego, a to, co się pojawiało, niekoniecznie spełniało najwyższe standardy. Może dlatego część ówczesnych klasyków dawno wyszła już z obiegu. Co można było kupić, ale już się nie da? Młody Polak, który przeniósłby się w czasie o kilka dekad wstecz, w peerelowskich sklepach i lokalach usługowych mógłby się poczuć bardzo zagubiony. Na próżno szukałby Coli, Pepsi, Fanty czy choćby Snickersa. Swoich podartych, wysłużonych dżinsów Levi’s nie byłby w stanie zastąpić nowymi. W zamian oferowano by mu jednak szereg rodzimych produktów o obco brzmiących nazwach. Reklama Towary te w książce Zapomniane słowa z PRL-u i nie tylko przypomina Franciszek Czekierda, od kilku dekad zajmujący się zbieraniem wychodzących z użytku określeń. Jakie wyroby królowały na sklepowych półkach? Oto kilka najpopularniejszych, o których dzisiaj mało kto już pamięta. Zapomniane produkty z czasów PRL-u Cytronada – żółty napój, przypominający lemoniadę. Opakowany w przezroczystą folię, którą trzeba było przebić załączoną słomką, by zaspokoić pragnienie. Szampan mleczny – o wdzięcznej nazwie „serwowit”. Produkt, który pojawiał się w latach 70. i 80. Był to lekko kwaskowaty, musujący sfermentowany napój mleczny, podobno zawierający śladowe ilości alkoholu. Sprzedawano go w butelkach o pojemności 0,25 litra. Oranżada w proszku – pomarańczowy proszek, który po rozpuszczeniu w wodzie zamieniał się w oranżadę. Sprzedawany w papierowych torebkach… i najczęściej spożywany przez dzieci na sucho. Wyrób czekoladopodobny – praktycznie jedyna dostępna pod koniec epoki peerelu „czekolada”. Kakao, na które brakowało dewiz, zastępowano tu tłuszczami roślinnymi. Z rzadka pojawia się na półkach sklepowych i dzisiaj. Wyroby czekoladopodobne wyglądały i smakowały „prawie” jak prawdziwa czekolada… Fot. SKopp, lic. CC BY-SA Marmolada na wagę – w latach 60. była powszechnie sprzedawana w sklepach spożywczych. Otrzymywano ją z przecierów owocowych, gotowanych na cukrze. Można było ją kupić w pięciokilowych drewnianych skrzynkach lub jeszcze większym walcowatym wiaderku. Butelka z zalakowanym korkiem – zwykle zawierająca napój alkoholowy, ale czasem także sok czy ocet. Zanim pojawiły się kapsle i zakrętki, butelki takie korkowano, a następnie oblewano czerwonym lakiem, na którym odciskano pieczęć monopolu spirytusowego. Obywatele Polski Ludowej często próbowali je otwierać bez korkociągu, uderzając dłonią w dno butelki. Rajtuzy prążkowane – element ubioru przeznaczony dla dzieci, wykonany z grubej bawełny. Rajtuzy często występowały w mało atrakcyjnym kolorze kawy z mlekiem. Franciszek Czekierda wspomina, że jego koleżanki ich nienawidziły. Może dobrze, że pod koniec lat 60. ta „ozdoba” damskich nóg zniknęła ze sklepów. Pocztówka dźwiękowa – hit sprzedaży wśród młodzieży, „uboga krewna płyty gramofonowej” – jak pisze Czekierda. Z jednej strony znajdowała się kartonowa pocztówka, a z drugiej – wyżłobione rowki na folii. Przystępna cena sprawiała, że młodzi chętnie wysyłali sobie przeboje Maryli Rodowicz, Beatlesów czy Toma Jonesa. Pocztówkę dźwiękową można było odtworzyć na przykład na gramofonie Bambino. Fot. Wojciech Pysz, lic. CC BY-SA Chusteczka materiałowa – powszechnie używana, zanim nie pojawiły się chusteczki jednorazowe. Przetrwała do dzisiaj, ale pełni już niemal wyłącznie funkcję ozdobną. Polskie dżinsy – czyli tak zwane „szariki” lub „odry”, szyte w Zakładach Przemysłu Odzieżowego w Szczecinie. Wykonywano je z mocno wybielanej tkaniny bawełnianej z różnymi domieszkami. Miały charakterystyczny, marmurkowy deseń. Co więksi modnisie odrywali z nich polskie metki, by ukryć „wstydliwe” pochodzenie… Fibrowa walizka – wykonana z tworzywa, powstałego po sprasowaniu papieru bawełnianego lub celulozy, nasyconej chlorkiem cynku, i wzmocniona metalowymi okuciami. Występowała w różnych wielkościach, najczęściej w kolorze brązowym. Reklama Bibliografia: Franciszek Czekierda, Zapomniane słowa z PRL-u i nie tylko, BoSZ 2019.
Oranżada w Proszku o Smaku Coli 17g. Oranżada w proszku o smaku coli Celiko to nie tylko pyszny, orzeźwiający napój mocno musujący, ale także dobra zabawa dla całej rodziny. Nadaje się do spożycia jako napój, ale także bezpośrednio z torebki. Idealnie gasi pragnienie – zwłaszcza w upalne dni. Produkt bezglutenowy (PL-064-048)
Swoją nazwę zawdzięczała temu, że była podawana w szklanych „musztardówkach”, które sprzedawca jedynie opłukiwał po każdym kliencie. Epidemii jednak nie było, chociaż wiele osób z obrzydzeniem patrzyło na kolejki chętnych do saturatorów; zwłaszcza w upalne dni. Czysta woda sodowa kosztowała na początku 30 gr, potem 50 gr. Za wodę z sokiem płaciło się złotówkę, po podwyżce: o 50 gr więcej. Woda z sieci Pierwsze saturatory w Polsce były sprowadzone zza wschodniej granicy. Były pomalowane najczęściej na niebiesko. Sprzedawcy pobierali wodę z miejskiej sieci wodociągowej - była to zwykła ‚kranówka”. Urządzenie musiało zatem być postawione w pobliżu kranu. Czasami sprzedawca podłączał wąż do hydrantu. Na noc saturator zabierano w bezpieczne miejsce lub przywiązywano łańcuchem do drzewa lub ogrodzenia. Na wyposażeniu był również kolorowy parasol. Sprzedawcą był albo właściciel urządzenia, albo jego dzierżawca. Saturator był bardzo prosty w użyciu. Na dole znajdowała się butla z dwutlenkiem węgla. To on, dodany do wody, robił „bąbelki”, czyli wodę sodową. W Lublinie wodę sodową można było kupić na pl. Litewskim, przy wejściu do Ogrodu Saskiego, na rogu Chopina i Krakowskiego Przedmieścia, na pl. Czechowicza, przy bazarze na Podzamczu, przed wejściem do Bramy Krakowskiej oraz na ul. 1 Maja i przy Bramie Krakowskiej. Lublinianie z nostalgią wspominają wodę sodową z saturatora. - Rodzice zabraniali mi ją kupować - mówi Anna Jankowska z Lublina. - Mówili, że można od tego zachorować, ale kto wtedy słuchał rodziców, jak się chciało pić? Sanepid na bieżąco kontrolował sprzedających wodę z saturatorów. Nigdy nie doszło do jakiejkolwiek epidemii, chociaż warunki sprzedaży były zatrważające. Ludzie byli wówczas chyba bardziej zahartowani, poza tym woda z saturatorów nie była sprzedawana masowo. Urządzenia te produkowała poznańska fabryka Pofamia. Trudno powiedzieć, ile saturatorów było w kraju. Firma już nie istnieje. Splajtowała. Oranżada to jest to W sklepach w PRL-u z kolei królowały gazowane napoje w szklanych butelkach. Nikt wówczas nie słyszał o plastikowych. Najpopularniejsza była oranżada i mandarynka. Później pojawiła się też cytroneta. Napoje były zazwyczaj ciepłe, bo lodówek w sklepach nie było (podobnie jak w podrzędnych barach czy restauracjach). Lady chłodnicze były zarezerwowane głównie dla przystawek. Popularne w lokalach były natomiast tzw. napoje firmowe - była to niegazowana woda z dodatkiem soku owocowego, o smaku najczęściej pomarańczowym. Te napoje były sprzedawane w specjalnych urządzeniach z charakterystycznym przezroczystym kloszem i - co ważne - były w nich schładzane. Napój imperialistów Coca-colę okrzyknięto w czasach PRL-u napojem imperialistów (w latach 60. można się było dowiedzieć, że jest to „stonka ziemniaczana w płynie”) i przez wiele lat nie była powszechnie dostępnym napojem. Jej namiastką była rodzima polo cockta, club cola czy quick cola. Z czasem jednak w Polsce powstały rozlewnie pepsi-coli, chociaż jeszcze na początku lat 90. po pepsi sprzedawaną z żuka (ciepłą zresztą) na giełdzie samochodowej przy ul. Zemborzyckiej ustawiała się długa kolejka. Oryginalna cola czy pepsi była jednak powszechnie serwowana w lepszych lokalach i kosztowała zazwyczaj kilkakrotnie więcej niż „zwykły” napój. W Polsce do koncentratu pepsi, na którą kupiliśmy licencję, dolewano jedynie syrop cukrowy o odpowiednim stężeniu. Co ciekawe, autorką znanego hasła reklamowego: „Coca-cola. To jest to” jest Agnieszka Osiecka. W sklepach można było czasami trafić na prawdziwy rarytas - były to soki owocowe w litrowych butelkach, które większość osób rozrabiała w domu z wodą. Wśród napojów owocowych najpopularniejszy był „Ptyś” i „Kaskada”. Później pojawiły się słynne soki Dodoni w puszkach. Woda na naboje Dużą popularnością cieszyły się również syfony z wodą sodową. Początkowo były sprzedawane w jednorazowych, charakterystycznych butlach, które po opróżnieniu wymieniało się na pełne. Były dostępne nawet w typowych, peerelowskich warzywniakach. Wcześniej napełniano je w specjalnych punktach. Potem w sklepach pojawiły się aluminiowe automaty do wody sodowej (autosyfony), do których trzeba było dokupywać specjalne naboje z CO2, aby samodzielnie robić wodę gazowaną. Pierwsze autosyfony pochodziły z importu, z NRD. Problemem były przed długi czas naboje, które po kupnie często okazywały się puste lub napełnione jedynie częściowo. W latach 70. i na początku 80. wiele prywatnych zakładów produkujących napoje sprzedawało plastikowe woreczki z wodą zabarwioną na żółty lub czerwony kolor, która w smaku przypominała napój pomarańczowy lub cytrynowy. W komplecie była rurka, przez którą można było skosztować tego „specjału”. Pomysł sprzedaży napojów w woreczkach wynikał z faktu, że w kraju po prostu brakowało butelek. Swoich zwolenników miał również „Frument” - produkowany do dzisiaj niegazowany napój o orzeźwiającym, miętowo-jabłkowym smaku. „Złota rosa” - tak z kolei nazwał się gazowany napój o wyjątkowo słodkim smaku. Podobnie jak „Herbavit”. Były również napoje kawowe (mało popularne, w butelkach jak po oranżadzie). Wiele starszych osób z nostalgią wspomina również tak lubiane przez wszystkich oranżady w proszku. Według przepisu należało je wymieszać z wodą. Najlepiej jednak smakowały, kiedy zlizywano się proszek prosto z dłoni lub torebki. Zdarzało się, że właściciel takiej oranżady otwierał torebkę, do której po chwili koledzy wsadzali zaślinione palce. W domu, zwłaszcza podczas niedzielnego obiadu, na stole pojawiał się poczciwy kompot, który i dzisiaj jest w ofercie niektórych barów czy restauracji. I na brak klientów nie narzeka. Picie w kryzysie W czasach kryzysu zdarzało się, że w sklepie nie było nic do picia poza słonawą w smaku wodą stołową. Zdesperowani i spragnieni klienci sięgali wówczas po mlekopodobny wyrób o nazwie „Serwowit”. Był rozlewany w szklane butelki jak do kefiru i miał dość specyficzny smak. Ważne, że gasił pragnienie. Mimo wszystko tylko nieliczni decydowali się na ten napój. Złośliwi twierdzili, że jest to szampan robiony z serwatki. Niedostatki napojów chłodzących były zmorą wielu ekip rządzących w PRL-u. Media często nie zostawiały suchej nitki na uspołecznionym handlu, który zwłaszcza w okresie żniw i upałów nie radził sobie z zaopatrzeniem, tłumacząc to albo brakiem butelek, albo kapsli, lub jednym i drugim. Przed sezonem letnim w całym kraju odbywały się liczne narady, padały deklaracje o dobrym zaopatrzeniu handlu w napoje, a wystarczyło kilkanaście upalnych dni, żeby cały plan spalił na panewce. Trzeba pamiętać, że podstawowe surowce do produkcji napojów, czyli kwasek cytrynowy, cukier, a zwłaszcza CO2 były dzielone według centralnego rozdzielnika. Nic dziwnego, że niektóre gazety w latach 80. - już wiosną - zachęcały czytelników tytułami: „Pij oranżadę, bo latem może nie będzie”. O tym, jak funkcjonowała ówczesna polska gospodarka, świadczy chociażby afera, którą w 1957 r. opisał „Kurier Lubelski”. Dziennikarze w jednym z wydań gazety skrytykowali państwową wytwórnię napojów za opieszałość w produkcji. Ta tłumaczyła, że ma ograniczoną produkcję, gdyż brakuje kapsli. Następnego dnia do redakcji zgłosił się magazynier Lubelskich Zakładów Metalowych, który przyniósł pokaźną paczkę kapsli. Okazało się, że owe kapsle zalegają w ich magazynach, a firma szuka na nie nabywców...Plusem było to, że prawie wszystkie butelki były zwrotne: po mleko szło się z wymytą butlą po poprzednim na wymianę, a dzieci po rodzinnej imprezie mogły sprzedać butelki po alkoholu i oranżadzie i miały na słodycze... To piąta część książki Krzysztofa Załuskiego „Kulinarny Lublin” (projekt zrealizowany w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin). Kolejny odcinek już za tydzień fot. materiały prasowe. Popularny smak oranżady z minionego okresu reaktywowała firma Vitamizu wypuszczając na rynek swoją Oranżadę Wyborową według tradycyjnej receptury z lat 70-tych. Dzięki temu legendarna oranżada z czasów PRL wróciła w nowej oryginalnej odsłonie i jest rozlewana do puszek 330 ml sleek.
Oranżada pachnąca landrynkami, to jeden z niewielu gazowanych napojów dostępnych w PRL-u. Sprzedawana była w charakterystycznych butelkach typu krachla. Nazywano je „oranżadówkami” Przed sklepami dzieciaki spierały się, czy lepsza jest żółta, czy czerwona. I nawet jeśli ktoś wolał czerwoną, to i tak dostał taką, jaka została w skrzynce w sklepie. Nawet w największe upały oranżada sprzedawana była ciepła i nikt się tym nie przejmował. Najważniejsze, że była słodka, pachnąca i smakująca landrynkami. A przede wszystkim, że była gazowana. Z czego składała się PRL-owska oranżada? Oranżada nie była zdrowa w dzisiejszym rozumieniu wartości zdrowotnych, których poszukujemy w produktach spożywczych. Jej skład to woda, cukier, barwniki i dodatki smakowe. Była jednak uwielbiana. Nic tak nie gasiło pragnienia jak właśnie oranżada ze szklanej butelki. Pomimo tego, że w tych czasach nie było w sklepach lodówek na napoje i nawet w największe upały nie można było kupić schłodzonej. Wprost ze skrzynek sprzedawany był więc ciepły napój. Do wyboru była wersja żółta i czerwona, chociaż wybór to może za duże słowo, bo i tak w sklepie dostawało się jedynie tą, która właśnie była dostępna. Oba kolory oranżady pakowano do tych samych skrzynek i dostarczano do sklepów w nieodgadnionym systemie... W latach 70. i 80. XX w. poza gotową oranżadą w „oranżadówkach” można było kupić jej suchy odpowiednik w torebkach. Oranżada w proszku była przeznaczona do rozpuszczania w wodzie, jednak jej smak nie dorównywał tej gotowej. Miała jednak inną zaletę. Słodki proszek musował na języku i dawał wrażenie pienienia się. W rezultacie płynną oranżadą z przyjemnością gasiło się pragnienie, natomiast tą w proszku jadło się na sucho. Napój rozlewano do szklanych butelek krachla, potocznie nazwane „oranżadówkami” Picie oranżady z takich butelek, wiązało się z jeszcze jedną przyjemnością. To oczywiście sposób otwierania opakowania. Wystarczyło pstryknąć i charakterystyczny korek odskakiwał i zawisał na metalowym drucie, a z butelki wydobywało się przyjemne syknięcie. „Oranżadówki” to tak naprawdę butelka typu krachla To szklana butelka z metalowym, pałąkowatym zamknięciem, zakończonym porcelanowym korkiem. Nie przypadkiem do takich właśnie butelek wlewana była gazowana oranżada. To rodzaj szczelnego zamknięcia, doskonałego do gazowanych napojów. Nazwa „krachla” wywodzi się z Galicji. Jest zapożyczeniem austriackiego określenia oznaczającego oranżadę. W dawnym Krakowie, w rezultacie krachlą nazywano zarówno ten rodzaj butelki, jak i samą oranżadę. W dzisiejszych czasach butelki typu krachla używane są w przemyśle piwowarskim Drugie życie oranżadówek z PRL-u Butelki poza swoim charakterystycznym wyglądem miały też tę zaletę, że porcelanowy korek na pałąkowatym drucie mógł być wielokrotnie używany. Był szczelny dzięki gumowej uszczelce ułożonej na porcelanowym korku. „Oranżadówki" były niezastąpionym pojemnikiem na wszelkie przenoszone napoje. Można było zabrać pustą butelkę na zakupy w warzywniaku i poprosić o odlanie z beczki trochę soku z kiszonych ogórków. Ale najczęściej towarzyszyły młodzieży na wycieczkach szkolnych. Mamy przygotowywały w nich herbatę z cytryną do popicia suchego prowiantu podczas szkolnej wyprawy i mogły być pewne, że płyn nie rozleje się gdzieś w plecaku. Źródło: wikipedia
Raty dla zakupów już od 100 złotych brutto, 2. Od 3 do 36 rat, 3. Decyzja kredytowa już od 5 minut!, 4. Wysyłka w chwili otrzymania pozytywnej decyzji. Hellena Oranżada musssująca strzelająca w proszku czerwona 6 g w kategorii Napoje musujące. Zamów produkt w AMICO. Wata cukrowa. Ulubiony smakołyk podczas wyjść do lunaparku. Sam cukier, ale istnieje do dziś. PixabayPolo - cocta, mleko w tubce, zupa mleczna i pierogi od babci. Oranżada w proszku lizana prosto z dłoni i guma Turbo. Kogel - mogel. Jakie są Wasze smaki dzieciństwa? Pamiętacie pyszne dania, za którymi tęsknicie, i te, które do dziś budzą w Was obrzydzenie? Szpinak, kożuch na mleku w szkolnej stołówce? A może jarzynowa i rosół z marchewką? Przeczytajcie i zobaczcie galerię smakołyków i z lat 90., 80. i dzieciaki. Te dziś dorosłe, których czas dzieciństwa przypada na lata 90., 80., 70 XX wieku. Pamiętacie, jak to było? Pamiętacie, co jedliście w dzieciństwie, co Wam smakowało, co brzydziło, czego nie można odtworzyć w dorosłym życiu, mimo prób i starań? Co jadło się w domu, u babci, w stołówkach i na mieście, gdy nie było jeszcze w Polsce barów McDonald's, zamiast coli była Polo Cocta, zamiast Cheeriosów do mleka dawało się kawałki chleba, a obiad każdy szykował w domu? Zobaczcie w naszej galerii, czy pamiętacie smak tych potraw i przeczytajcie, co się wtedy jadło. Oto zestaw potraw, dań i produktów, za którymi sie tęskni i takich, których się nie cierpiało. Oczywiście, że to nie jest wyczerpująca lista. Jednak są rzeczy, których nie cierpiała spora grupa dzieciaków i takie, które "wszystkim" smakowały. Na dodatek wielu z tych potraw już się nie jada, odeszły w niepamięć, zastąpiły je nowe smaki. Dzieci i nastolatki z lat 20. XXI wieku będą miały już zupełnie inne wspomnienia. Zaczynamy od jedzenia "brrr, nigdy więcej". Są tu Wasze traumy żywieniowe z dzieciństwa?Zupa mleczna - najbardziej znienawidzona - z kaszą, kaszą manną albo rozpaćkaną chałką Rosół z marchewką i grysikiem kawa zbożowa, często przypalona, specjalność szkolnych i kolonijnych stołówek przypalone mleko na ciepło z kożuchem, podawane w szkołach i na koloniach mleko prosto od krowy, bo zdrowe blok czekoladopodobny zamiast chałwy, wyroby czekoladopodobne zamiast czekolady wątróbka na obiad (chyba do dziś nie lubi jej żadne dziecko, choć jest taka zdrowa) Rozpaćkany szpinak albo buraczki jako warzywa do obiadu zupa owocowa z makaronem - Czekoladę robioną z gorzkiego kakao i mleka w proszku robiła w wakacje dla mnie i kuzynów nasza babcia - wspomina pani Magda, rocznik 1973. - To był wielki blok, który każdy sobie kroił. I to akurat było pyszne, lepsze niż te czekoladopodobne wyroby!Pamiętacie, że na wyroby czekoladopodobne mawiano: "Masy tłuste dla mas chudych"?Fakt, 30-40 lat temu nie było takiego wyboru słodyczy, ale od czego proste składniki i pomysł. Oto kultowy deser z dzieciństwa:- Kogel- mogel, kiedy tylko "na szybko" zachciało się w domu coś słodkiego - wspomina inna osoba, której dzieciństwo przypadło na lata 70. - Standardowy - wiadomo: po prostu jajka i cukier, ale były także liczne wariacje: z dodatkiem kakao, kawy, truskawek. A nawet dodatkiem prażonej owsianki zamiast orzechów. Czas na smaki, które budzą sentyment. Też lubiliście jeść w dzieciństwie jeść, pić albo lizać:watę cukrową lody bambino chleb z cukrem i śmietaną gumy turbo i donaldy oranżadę pitą prosto z woreczka albo szklanej butelki Proszek witaminowy Visolvit albo Vibovit Nutellę z paczki z Niemiec, koniecznie wprost ze słoika Szynkę "Krakus" z puszki, a dokładnie - jej galaretkę kolorowe owocowe galaretki Pomidorową i pierogi, przygotowane przez babcię - Nie cierpiałam Vibovitu ani Visolvitu - opowiada pani Magda. - Pamiętam moich kuzynów, którzy pili je z ochotą, ja nie. Świetnie pamiętam oranżadę w proszku, po której wszyscy mieli pomarańczowe palce. I tę w woreczku, zieloną lub żółtą, ze słomką. Trzeba było uważać, jak się dziurawiło róg woreczka. A lody bambino przywoził mi dziadek, który był szefem mleczarni - wspomina smaki Vibovit wyjadałam z saszetek, najlepszy był na sucho - wspomina osoba, której dzieciństwo przypadło z kolei na lata 80. - A Nutella w paczkach! To był rarytas, wyjadałam ją ze słoiczka razem z paczkach z Niemiec były też kultowe miśki Haribo, uwielbiane przez dzieci i w proszku to w ogóle był Koniecznie wysypana z woreczka na dłoń i lizana prosto z ręki. Ach, ten kwaskowaty truskawkowy smak. Jak się splunęło, to się tak fajnie pieniła na ręce - wspomina pan Tomasz. Zobacz koniecznieTo nas kręciło 20 lat temu. Szał na wielkie zakupy w hipermarketach. Ach, te promocjeModowe wpadki Polaków. Także w naszym regionie! [zdjęcia]Obłędne kreacje Teresy Werner. Tak gwiazda śląskiej piosenki zmieniała się przez lata- Pamiętam, że gdy byłem jako dziecko przeziębiony, to prosiłem zawsze o Vibovit, bo lubiłem go pić. Koniecznie smak pomarańczowy. A jak się trafił w aptece inny, to był dla mnie szok - wspomina dorosły dziś pan Kacper, którego dzieciństwo przypadło na późne lata 90. Dobrze pamięta też czerwoną, "klasyczną" Zbieraliśmy się przy osiedlowym sklepie i kupowaliśmy ją w butelce "na miejscu". Kosztowała około złotówki. Otwierało się ją, piło się na miejscu i zwracało butelkę. Staliśmy przed sklepem i piliśmy jedną w kilka osób na zasadzie "daj łyka". Zdarzało się też kupować oranżadę i iść na boisko i zawsze był strach, czy piłką nikt nie rozbije butelki, którą trzeba było oddać, bo inaczej się dopłacało - dodaje z przeoczEmerytura bez podatku - wyliczenia. Tyle do ręki mają dostać teraz emeryciMistrzowie parkowania w Katowicach parkują na zakazachMusisz to wiedziećAuchan w Katowicach sprzedaje używane ubrania Zara, Pimkie, M&S, Vero ModaTych leków nie powinniśmy stosować bezpośrednio przed i po szczepieniu na COVID-19Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera Nongshim Zupka Shin Ramyun Koreańska Hot 120G od 5,20 zł. Shin Ramyun | Koreańska Bardzo Ostra Zupa instant "Shin Ramyun Noodle Soup | Gourmet Spicy" 120g NONGSHIMWaga netto: 120gSkład:Makaron (89%): mąka pszenna, skrobia ziemniaczana, olej palmowy, sól, regulatory kwasowości: E510, E500, E339; przeciwutleniacz: E306; emulgator: E322
Dla wielu młodych ludzi Polska Rzeczpospolita Ludowa to odległa historia, prawie jak druga wojna światowa. Nie śmieszą ich dowcipy z tamtego okresu, z niczym nie kojarzą nazw: frania, bambino, druh czy saturator. Starsi nierzadko wspominają ten sprzęt z sentymentem. Życie w Polsce po 1989 roku szybko się zmieniło. Zniknęło ze sklepów mleko w butelkach. Ze sreberkiem zamiast zakrętki (taśma z otworami zdobiła niejedno wesele czy zabawę sylwestrową). Kto dziś jeszcze pamięta, że po mleko chodziło się z... kanką? Chleb i musztardę (szklane opakowanie służyło za szklankę - tzw. musztardówka) nosiło się w siatce z żyłek (te lepsze miały ozdoby z koralików). Szpanem było posiadanie reklamówki, kupionej - jak śpiewał Perfect - za dziesięć centów w Peweksie (to taki sklep, w którym kupowało się za zielone, czyli dolary). Jednorazówka służyła nam lata. Klejona taśmą samoprzylepną (zwłaszcza uchwyty) wzbudzała zazdrość kolegów w szkole, pracy. Z czasem reklamówki można było kupić w większych miastach także u kobiet stojących w podziemnych przejściach. Oranżada w proszkuDziś żadne dziecko nie delektuje się oranżadą w proszku. Bo jej po prostu nie zna. Kiedyś każdy brzdąc wylizywał z szarej torebki słodki proszek. Rzadko rozpuszczał go w wodzie. Przecież niemal w każdym domu był także enerdowski syfon. Napełniało się go w specjalnych punktach. Do ulepszonej wersji wymyślono naboje. By kupić te dobre, trzeba było oddać w pudełku zużyte. Pytani o wspomnienia 40-latkowie, opowiadają: Nabój wkładaliśmy do rączki, przebijając głowicę, dokręcaliśmy, potrząsaliśmy butelką (wcześniej nalewaliśmy wody z kranu), chwilę odczekaliśmy i już można było zaspokoić pragnienie wodą z bąbelkami. W gorące dni mogliśmy schładzać się małym wiatraczkiem - zefirem. Dawał trochę wytchnienia, zwłaszcza chodzącym w modnych, z nylonowych nici koszulach non-iron (niewymagających prasowania). Na ulicy wypatrywaliśmy białego wózka. To saturator, czyli urządzenie do nasycania wody dwutlenkiem węgla. Na górze - kranik i szklanki. Trochę się je popryskało i napełniało czystą wodą lub z sokiem. Szpulowe przebojeStarsi z żalem wspominają także tamte prywatki niezapomniane. Z adapterem bambino w roli głównej. Pocztówki dźwiękowe (z kwiatami, widokami znanych miejsc w Polsce) kupowali w kiosku Ruchu i zapartym tchem słuchali piosenki o tym, jak ktoś na ławce wyrył serce i napisał głupiej Elce... W niektórych domach razem z adapterem było radio na nóżkach. Przypominało szafkę. Dzięki radioodbiornikom lampowym i audycjom z Luksemburga czy Wolnej Europy można było poznać muzykę, której polskie rozgłośnie nie propagowały. Z czasem polska młodzież w każdą sobotę z niecierpliwością czekała na listę przebojów Marka Niedźwieckiego w radiowej trójce. Nagrywała na kasety (z gorzowskiego Stilonu) największe przeboje i odtwarzała je na kasprzaku. Albo starszym magnetofonie szpulowym (dwu lub czterościeżkowym).Imprezę trzeba było uwiecznić na czarno-białej kliszy. Zdjęcia wykonane aparatem druh cieszą dziś niejedno oko. Wałki z korbkąJeśli po imprezie zostało trochę jedzenia, można je było włożyć do mewy, pierwszej polskiej lodówki, której produkcję rozpoczęto we Wrocławiu w 1956 roku. Praniem brudnych rzeczy zajęła się okrągła frania. Na górze miała dwa wałki z korbką do maglowania. Pralki automatyczne zaczął produkować w latach 70. wrocławski pierwszy polski odkurzacz alta powstał w rzeszowskim Zelmerze w 1952 roku. W sprzątaniu niezawodna była też pasta tak ciężkiej pracy odpoczywaliśmy, wspominają starsi czytelnicy, przy telewizorze wisła. Później standard się podwyższał, obok pierwszego programu pojawił się drugi. Agaty zastępowały jupitery, a nawet przywożone ze Związku Radzieckiego rubiny. Skarpetą po górachOdpoczywaliśmy wyjeżdżając za miasto warszawą (jej produkcję rozpoczęto w 1951 roku; ten jeden z pierwszych socjalistycznych samochodów przypominał wyglądem amerykańską limuzynę, ale produkowany był na licencji radzieckiej pobiedy).W roku 1958 ruszyła produkcja syrenki - pierwszego masowo produkowanego samochodu, w całości skonstruowanego w Polsce. Ostatni taki samochód (nazywany potocznie skarpetą) zszedł z taśmy dopiero w 1972 roku. Ileż to urlopów, wycieczek wiąże się z poczciwą syrenką? Albo samochodem dla każdego (takie obowiązywało hasło propagandowe) - maluchem, produkowanym od 1973 roku w Bielsku i przedmiotów, urządzeń z PRL-u jest znacznie więcej. Liczydło przypomina o pierwszych latach w szkole, a także pracy w biurze. Tiki-taki (dwie kulki na sznurki i z kółkiem na palec), kostka Rubika - przywołują obrazy podwórkowych zabaw. Czapka uszatka (pilotka) - mroźne zimy, spódnice bananówy - słoneczne wakacje. Za każdym z tych przedmiotów kryje się cząstka własnej historii. Warto ocalić ją od zapomnienia. Dla siebie i dla innych.
. 317 372 665 28 566 3 46 450

oranżada w proszku lata 70